środa, 18 lipca 2012

2. To ty tato?!


Alissa przenosiła chłopaków do motelu po drodze rozmawiając z Castielem.
- Słuchaj, ty się na tym znasz, na tych całych aniołach, prawda? Co ja właściwie zrobiłam?- Pytała Alissa.
- Nie jestem pewien, ale chyba go po prostu odesłałaś do nieba. I to chyba na dobre.- Odpowiedział Cas.
Alissa była w szoku. Miała zostać strażniczką Boga. Powinna byc posłuszna a właśnie zapuszkowała swojego obrońce Jehudiela. Będąc 2 dni w niebie nauczyła się tylko jak operować mieczem. Od tego czasu nosi go przy sobie. Podobno można nim zabić nawet Boga, dlatego strażnikami mogą zostać osoby, które do tego się nie posuną, które wierzą i kochają Boga.
- Uff, dotarliśmy do motelu.- Powiedziała Alissa kładąc Sama na łóżko.- Rany aleś ty ciężki...- Dodała.
Dean obudził się i ledwo zipiąc spytał:
- Co jest...?
- Słuchajcie. Znam was jeden dzień, ale jakoś bardziej wam ufam niż temu całemu Jehudielowi. Boga nawet nie widziałam! Nie wiem czy dobrze zrobiłam. Może powinnam tam wrócić i ...- Nagle Cas przerwał Alissie. Podszedł do niej i powiedział:
- Jehudiel jest archaniołem, miał styczność z Bogiem i zapewne możesz mu zaufać. Jeśli chcesz to możesz wrócić. Powiemy Twojej mamie aby się nie martwiła.
- Co ty pierdolisz Castiel? Widziałeś tego archanioła czy nie?! Jest niebezpieczny!- Zaczął krzyczeć Dean.
- Dean ma racje, nie jesteśmy pewni czy możemy mu zaufać. - Dodał Sam.

Tym czasem w niebie.
- Gdzie ja jestem?
- Witaj Jehudielu.
- Czy to ty Boże?- Spytał nie dowierzając.
- Tak Jehudielu. Zawiodłem się na tobie. Miałeś szkolić tę dziewczynę, ale przez twoją nieodpowiedzialność mogę zginać. Na szczęście nie jest źle. Jest w rękach Winchesterów.
- Wiem Boże. Przepraszam. Chwileczkę! Jak to 'na szczęście'?! Winchesterowie są niebezpieczni! Powinieneś ich zabić i przywrócić Alisse do mnie!- Buntuje się archanioł.
- Widzę, że jesteś odważny Jehudielu. Dałem Ci już szansę, gdyż popełniłeś ogromny błąd, zabijając swojego brata.- Mówił Bóg.
- Ależ kiedy to było! A zresztą! Należało mu się! Proszę wybacz mi Boże, daj mi ostatnią szansę!- Błagał Jehudiel.
- Gdy krzywdzisz bliźniego i nie opiekujesz się należycie naszą Alissą, nie mogę dać ci tego darować.- Powiedział Bóg i zaczął wyciągać rękę w stronę archanioła.
- Nie! Proszę, tylko nie to!!!
- Tak Jehudielu. Jestem sprawiedliwy. Tak...- Powiedział Bóg i pozbawił Jehudiela szkrzydeł. Dodał jeszcze- Teraz idź i nie grzesz więcej.
I odesłał go do czyśćca jako zwykłego śmiertelnika. 
- Strażnicy! Przybądźcie do mnie!- Rozkazał Pan i mówił do nich.- Idźcie, szukajcie waszej koleżanki Alissy Black. Nie lękajcie się używac swoich mieczy. Pamiętajcie, możecie nimi zabic wszystko.

Tymczasem w motelu.
- Nie Castielu, nie wrócę tam, wolę zostać na ziemi.- Powiedziała Alissa.
Nagle zapadła ciemność. Rozpętała się burza.
- Alissa, nie!!!
Sam i Dean wpatrywali się w przerażoną dziewczynę którą wyglądała przez okno. Alissa dostrzegła innych strażników na ziemi i spytała:
- Co ja do cholery zrobiłam i co oni tutaj robią?!
-  O nie... Swoim sprzeciwem i odesłaniem archanioła złamałaś pięczęc- Oznajmił Castiel.
- Jak to? myślałam że...-Anioł przerwał Alissie i powiedział:
- To nie pieczęcie apokalipsy. Uwolniłaś Hauresa. On ma swoją własną pieczęć zrobioną z miedzi. Złamać ją można poprzez sprzeciwianie się Bogu. Tylko strażnicy Boga mogą ją złamać.
- No pięknie, nie mogłeś mnie wcześniej o tym poinformować? Słyszałam o tym Hauresie czy jak mu tam.
Jest wielkim księciem, tak jakby generałem piekła, zarządza legionami piekielnymi. W szczególności Abaddonem i Azraelem, ale także zwykłymi demonami.- Opowiedziała Alissa.
- No super, czyli następny koniec świata?- Spytał Dean.
- Nie. Heuresowi zależy na tym aby ludzkość ucierpiała na nieposłuszeństwu. Będzie nas powoli zabijac, tak abyśmy cierpieli. Wtedy zstąpi Abaddon- anioł zagłady, który wyłoni się z otchłani jako książę czeluści piekielnych i podzieli ludzkośc na dobro i zło. Azrael ma tablicę na której są zapisane imiona i losy ludzi, którzy żyli, żyją i będą żyli- od pierwszej pary aż do końca świata. - Powiedział Castiel.
- A co ma jedno do drugiego?- Spytał Sam.
- Haures po prostu jest zazdrosny o Boga. Mówi, że źle nas karze. Chce przejąc jego władzę by nauczyć nas po słuszności. Sam Haures nie jest silny, ale kiedy ześle Abaddona może byc ciężko.- Tłumacz Cas.
- Jak ja mogłam coś takiego zrobic. Ale ja jestem głupia. Po prostu mnie zabijcie. Nie mam ochoty na to wszystko patrzec.- Alissa załamuje się i oddaje swój miecz Castielowi.
- Nie obwiniaj się Alisso. Nawet gdybyś nie ty to zrobiła, to któryś z strażników na pewno. Bóg był tego świadomy, ale nie przewidział, że tak szybko to nastąpi.- Cas pogłaskał Alissę po głowie.
- Castiel ma rację. Musimy coś z tym zrobic.- Powiedział Sam.
Nagle ktoś puka do drzwi.
- O nie to pewnie strażnicy!- Wykrzykuje Alissa.
Dean otwiera drzwi. Wszystkich zamurowało. W futrynie stał John Winchester. Bracia stali bez ruchu.
- Nie przywitacie ojca?- Spytał John.
- Nie to pułapka!!! Uciekajcie!- Krzyczał Castiel.- To jest Abaddon!
- Oh Cas coś ci się pomyliło. To ja Heures i...- Przerwał mu Sam rzucając się na niego z nożem.
- Ej... Nie tak prędko synku! Tatusia skrzywdzisz?- Pytał Heures.
- Wyłaź z jego ciała sukinsynie!- Zaczął Dean.
- O proszę cię Dean, twoje słowa na mnie nie podziałają. Czyż tam nie stoi moja mała piękność Alissa?
Alissa nie pewnie schowała się za chłopców.
- Chodź tu kochanie, nie zrobię ci krzywdy.
- Gadaj! Jak zdobyłeś ciało naszego ojca!- Przerwał Sam.
- Sammy proszę cię, rozmawiam z Alisską...
- Gadaj albo pożałujesz!- Sam wziął miecz strażniczki i zaczął grozic przeciwnikowi.
- No dobrze. Jest taki magiczny system Goecja, opiera się on na przyzywaniu duchów, ciał czy też demonów z piekła do realnego świata. Teraz na przykład wasz ojciec jest na moje usługi. Więc zapożyczyłem sobie jego ciało.- Powiedział Heures i odepchnął z całej siły Sama, który z hukiem wypadł przez okno z trzeciego piętra.
- Sammy!- Wykrzyknął zapłakany Dean- Dobra, czego chcesz ?!
- Nie wiele, po prostu mojej Alissy.- Odparł Heures.
- Ty sukin...!
- Dobra pójdę!- Przerwała Alissa Deanowi.
- Nie rób tego. On cię skrzywdzi!- Przejął się Castiel.
- Jeśli was skrzywdzi, to ja sobie tego nie wybaczę! Ktoś musi powstrzymać Abaddon. Pójdę z nim.- Powiedziała stanowczo Alissa.
- Halooo?! Ja tu czekam!- Pośpieszał Heures.
Dziewczyna podeszła niepewnie do niego. Odłożyła miecz i powiedziała:
- Jestem gotowa.
- Alissa...! Co ty...?- Powiedział zapłakany Dean.
- W porządku Dean, nic mi nie będzie. - Mówiąc to powoli zniknęła wraz z Heuresem.
- Cholera jasna!- Wykrzyknął Dean.- Już po niej?
- Tego nie wiem, ale mam pomysł.- Powiedział Cas.
- Oby dobry.- Odparł nerwowo Dean.

---------------------------------------------------------------------------------------------
Czekam na komentarze :) I z góry sorki za błędy.

1. Porwanie

Był słoneczny poranek. Sam, już pełny energii, siada do na łóżku i budzi Dean'a:
- Ej, Dean! Wstawaj mamy sprawę.
- Jaką?- Spytał spokojnym i jeszcze sennym głosem Dean.
- W ciągu tygodnia doszło do trzech porwań. Doszło do nich równo o północy. Jedyne ślady zbrodni to jakiś proch rozrzucony po sypialni ofiary. Musimy to sprawdzić.
- Taa. No pewnie. Jeszcze 5 minutek- Powiedział Dean miłym głosem, ziewając.
Sam pomachał głową i poszedł sam do domu, w którym doszło do porwania. Ofiarą była 24-letnia Alissa Black. Z zeznań matki wynika, że ktoś się wkradł oknem i po prostu porwał jej córkę. Sam postanawia rozejrzeć się po sypialni dziewczyny.
- A to co?- Powiedział do siebie zaciekawiony Sam.
Chłopak ujrzał wokół łóżka dziwny, szary proch. Postanowił wziąć go trochę, by sprawdzić co to jest. W pokoju nie znalazł oprócz tego nic podejrzanego. Okno zamknięte, żadnej krwi, siarki czy pola magnetycznego. Następną ofiarą była Amanda Firebird. Sam, jako agent FBI, przeszukał i dom tej dziewczyny. W jej sypialni również znalazł to samo co wcześniej-proch wokół łóżka. Sam wraca do motelu, w którym się wcześniej zatrzymał wraz z bratem. Sam wchodzi i przyłapuje Dean'a na rozmowie telefonicznej. Prawdopodobnie z Lisą. Dean widząc go w drzwiach rozłącza się.
- Co u Lisy?- Pyta Sam.
- Nic... Jak te porwania?- Zmienia temat Dean.
- Przeszukałem domy dwóch dziewczyn i znalazłem ten proch.- Sam wyjmuje z kieszeni marynarki próbkę prochu i pokazuje Dean'owi.
- Nie widziałem czegoś takiego. To chyba nie jest siarka.
- Masz rację. Chyba zadzwonię do Bobby'ego.
Sam rozmawiał z Bobby'm ponad 20 minut. Okazało się, że to święty proch, który pozostaje w miejscu zjawienia się archanioła.
- Ale po co archanioł ma porywać jakieś laski? W niebie nie mają żadnych?- Zapytał zaciekawiony Dean.
- Tego nie wiem. Może poprośmy Cas'a o pomoc.- Proponuje Sammy.
- Okej. Ej, Cas! Jeśli mnie słyszysz to rusz ten anielski tyłek i się pokaż! Mamy dla ciebie sprawę.
Nastąpiła chwila skupienia i ciszy. Po chwili w drzwiach pojawia się Castiel.
- Chodzi Wam o święty proch, prawda?- Pyta pewny siebie.
- Wow, Cas! Zjawiłeś się. No brawo. Tak chodzi o święty proch. Wiesz coś o tym?- Pyta szyderczo Dean.
- Wiem tyle co wy. Sam sprawdzałeś wszystkie pięć porwań?
- Ile?! Myślałem, że był tylko trzy.- Powiedział zdziwiony Sam.
- Porwano dwie dziewczyny i trzech mężczyzn. Na miejscu porwania był ten sam proch. Sprawdziłem to. Każdy z nich urodził się 24 grudnia. W dzień Bożego narodzenia. Myślę, że Bóg ma wobec nich jakieś plany.- Powiedział Castiel.
- Czyli próbujesz nam wmówić, że oni są teraz w niebie? No pięknie... Można ich jakąś stamtąd wyciągnąć?
- Poczekajcie!- Krzyknął Sam. - Spójrzcie. Gdy połączymy na mapie miejsca w których doszło do porwania powstaje krzyż.
Chłopaki podeszli do Sam'a i nie uwierzyli gdy zobaczyli. Rzeczywiście wszystkie domy po połączeniu  mazakiem przypominały krzyż.
- Co teraz zrobimy? Musimy się jakoś dostać do nieba.- Mówi Dean.
- Nie możemy. Co najwyżej mogę spróbować zesłać jedną osobę z tych porwanych. O ile nie są pod ochroną archanioła.Bracia pokiwali głową na znak zgody. Castiel narysował kredą krąg, położył obok biblię, krzyż, zdjęcie Alissy Black, wodę święconą i zaczął recytowac: "Accendant in nobis Domine ignem sui amoris, et flammam aeterni caritatis". Podłoga zaczęła się trząść. Okno w pomieszczeniu roztrzaskały się i wokół było słychac okropny dźwięk- mowę archanioła. Nagle wszystko ucichło i przed Cas'em ukazała się dziewczyna- Alissa. 
- Kim jesteście?!- Zapytała.
Castiel zobaczył, że dziewczyna na ramieniu ma znak archanioła Jehudiela.
- Zaraz zjawi się archanioł Jehudiel! Musimy się pośpieszyć!- Mówi nerwowo Castiel.
- Co robicie w niebie?!- Krzyczy Dean.
- Ja wraz z innymi służymy bogu.- Odpowiada spokojnie Alissa.
- Jak to?! Przecież już po apokalipsie!
- Tak, ale Bóg zostanie uwięziony przez sześćdziesiątego czwartego ducha goecjii. Jest to upadły anioł, generał piekła! Bóg nas szkoli byśmy go pokonali! Jesteśmy wybrani i naznaczeni. Dostaliśmy miecze, które sie nazywają Zulfikary i święty napój który...- Allisie nagle przerwał potworny dźwięk.
To był on. Jehudiel.
- Co wy tu robicie! Jak śmiecie mnie odsyłac bez mojej Alissy?- Pytał przerażająco archanioł.
Jehudiel był bardzo wkurzony. Spytał:
- Noo... To który pierwszy?
- Nic nam nie zrobisz.- Odpowiedział stanowczo Dean.
- Ach tak?- Spytał Dean'a trzymając go za gardło i dusząc.
- Byłeś w piekle, prawda? Fajnie było? Hmm... Może chcesz tam wrócić?- Mówił Jehudiel.
Rzucił Deanem o ścianę. Na archanioła napadł Sam. Zaczął dźgać go nożem, ale niestety to nie było wstanie zabić archanioła. Castiel nie mógł się ruszyć, gdyż Jehudiel groził mu, że jak podejdzie, wszystkich rozerwie na strzępy. Alissa stała bezczynnie aż nagle chwyciła nóż i powiedziała:
- Zostaw ich!- I rozcięła znak na swoim ramieniu. Archanioł stanął w płomieniach i zniknął.
- O mój Boże! Nic Wam nie jest?- Pytała zapłakana Alissa.
Wszyscy stali wgapieni w Alissę. Chłopcy odnieśli duże obrażenia, więc strażniczka podała im święty napój.

---------------------------------------------------------------------------------
Na razie tyle :) Wiem muszę nad tym popracowac, ale będzie dobrze:)

Początek

Hej. Zaczynam właśnie pisac opowiadanie o supernatural. Zacznę tak od 6 sezonu, kiedy to Lucyfer jest w klatce, Sam i Dean rozpoczynają polowania :) Za niedługo opublikuję pierwszą cześć :)

Obserwatorzy